Lekarz wet Dariusz Jagielski

lek wet Dariusz Jagielski lekarz weterynarz, telefon Przychodnia Weterynaryjna Białobrzeska, Częstochowska 20, Warszawa

Jeden komentarz

  • Monika Ch. pisze:

    Nowotwór złośliwy. Rak. Czy jest gorsza diagnoza, jaką może usłyszeć pacjent ?…
    I nie jest to istotne, czy słyszy to człowiek diagnozujący siebie samego, czy też opiekun zwierzęcia. Bo dla niektórych ludzi zwierzę to członek rodziny. Rak to co najmniej w 50% wyrok. Wyrok śmierci. Szczególnie jeśli diagnoza dotyczy zwierzęcia, bo leki onkologiczne stosowane w polskiej weterynarii to farmakologia lat 70. XX wieku. My (jako rodzina)należymy do tej grupy, dla której zwierzę to właśnie członek rodziny. I w przypadku, kiedy okazuje się, że członka rodziny dopadła najgorsza z możliwych diagnoza szukamy pomocy u najlepszych.
    Borsuk – kot lat 9. Dla innych tylko „kot”, dla nas najukochańszy zwierzak pod słońcem. Zwierzak wyjątkowy, zwierzak, który 7 lat temu sam nas znalazł w centrum wielkiego miasta i już z nami pozostał. Zwierzak, który miał ze mną więź silniejszą, niż mają czasem ludzie. Ale wśród problemów życia codziennego coś przeoczyliśmy. Może zmianę zachowania, może zwiększony apetyt przy jednoczesnym spadku wagi ? „Uważność” to coś, na co zwracają coraz częściej uwagę psycholodzy i socjolodzy, a która w praktyce często zanika…
    W czerwcu 2020 badania kontrolne wykazały zmiany w jamie brzusznej, pod USG ocenione jako chłoniak blastyczny o wysokim stopniu złośliwości.
    Błyskawiczna operacja usunięcia 6 cm guza i wybór lekarza onkologa. Mieszkamy w Warszawie na Ochocie, a w naszym pobliżu znajduje się klinika weterynaryjna prowadzona przez dr Jagielskiego – uznanego polskiego onkologa weterynaryjnego. Czyż mogliśmy trafić lepiej ? Teoretycznie – nie mogliśmy. A praktycznie ? …
    Okazało się szybko, że leczenie onkologiczne to schematy. A lekarz, z powodu którego wybraliśmy klinikę, nie zajmuje się kotem. Zajmują się pracownicy kliniki i jak się okazuje oni podejmują część decyzji. Ale czy słusznych ? … Niekoniecznie. A stawką jest życie.
    Leczenie onkologiczne naszego Borsuka było przerywane. Ustawione wg schematów nie chciało się ich trzymać. Problem stanowiła fizyczna nieobecność lekarza prowadzącego (dr Jagielskiego), problem stanowiło nie słuchanie naszych uwag przez lekarzy zajmujących się Borsukiem. A uwagi były ważne – kot ma objawy „kociego kataru” , które nie są „kocim katarem”, kot zmienił sposób miauczenia (zawsze miauczał jak małe kocię, od pewnego momentu charczał i rzęził zamiast miauczeć). Uwagi bagatelizowano… Kicha i leje mu się z nosa i oczu ? Koci katar. Nie reaguje na leki ? Widocznie tak ma, ale to nie problem (?) Charczy zamiast miauczeć ? Pewnie ma podrażnione gardło. Wymiotuje non-stop i ma ciągłą biegunkę ? Pewnie ma zapalenie trzustki. Żadna z tych lekko rzucanych diagnoz nie miała potwierdzenia w badaniach. Kot zaczął się zachowywać niespokojnie podczas badania ? Damy mu lek, który go „stonizuje”. Nie poinformowano nas, co to za lek. Przecież to nie problem. Problem stał się wtedy, gdy po podaniu leku kot przestał chodzić. I nie mógł nawet skorzystać o własnych siłach z kuwety. Co to za lek ? Bunondol. Opiaty, lek narkotyczny. Kolejna diagnoza – „ojej, kot jest naćpany”. Co robimy ? Podajemy kroplówki z soli fizjologicznej… No bo trzeba narkotyk wypłukać… Badanie manualne jamy brzusznej – coś jest wyczuwalne. Robimy USG, ale aparat przykładany jest wyłącznie w miejscu wyczuwalnej zmiany. Ani centymetr dalej… Płacimy za biopsję – wynik badania to martwica tkanki tłuszczowej. Cieszymy się, bo to nie przerzut. Wybacz Borsuk, ale nie mieliśmy wiedzy. Nie jesteśmy weterynarzami. Nie jesteśmy pracownikami „kliniki onkologicznej” z „wieloletnią praktyką”.
    Piątego dnia jedziemy szybko do naszych weterynarzy internistów, kot wyraźnie czuje się bardzo źle. Jest sobota, 15 sierpnia. Piszemy sms do lekarza, który z ramienia dr Jagielskiego opiekował się Borsukiem. Otrzymujemy sms zwrotny : „sugeruję jechać do lecznicy całodobowej, może oni coś poradzą”. ???????
    Kot się dusi. Szybki RTG pokazuje dramatyczny stan Borsuka – niezidentyfikowana masa w jamie brzusznej i rozsiane guzy… Kot nie może oddychać, podłączamy go do tlenu. Kontakt do dr Jagielskiego utrudniony. Po godzinie dr Jagielski oddzwania, przekazujemy słuchawkę i rozmawia z naszym weterynarzem-internistą. Rozmowa się kończy i staje na niczym. Kot pozostaje pod tlenem, internista czuje się bezradny. Po godzinie kot wpada w agonię, którą zakończa śmiertelny zastrzyk. Wysyłamy sms do dr Jagielskiego – kot nie żyje. Nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi. Następnego dnia „lekarz zajmująca się Borsukiem” wysyła sms o treści _ „dzień dobry, jak się czuje kotek ?”. Nasza odpowiedź brzmi : „Dziękujemy. Nie żyje”. Zwrotki już nie ma.
    Nasuwają się pytania…
    – dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na opisane przez nas objawy ?
    – dlaczego bez naszej wiedzy podano opiaty, które zaciemniły obraz przerzutów do OUN i jamy nosowo-gardłowej ?
    – dlaczego osoba wykonująca badanie USG (żona dr Jagielskiego), w klinice 3 dni przed śmiercią naszego kota nie zauważyła ogromnej masy w jamie brzusznej i kilku guzów, skupiając się na nieistotnym guzku i wykonaniu jego bezsensownej biopsji ?
    Kot wg PWN – „«zwierzę domowe o miękkiej sierści, długim ogonie, długich wąsach i łapach zakończonych pazurami». Dla nas – ważny członek rodziny.
    Czego zabrakło w tym „leczeniu’ ? Może tzw. „uważności”. Może lekarz zajmujący się leczeniem powinien słuchać opiekuna zwierzęcia, który zwierzę zna najlepiej ? Może uwagi odnośnie zmiany zachowania zwierzęcia są istotne w planowaniu leczenia ? Może zamiast trzymania się kurczowo schematów warto przyjrzeć się leczonemu zwierzakowi ? Może schematy się nie sprawdzają jeśli chodzi o „raka”, który jest nieprzewidywalny ???
    Borsuk nie żyje. My pozostaliśmy z bólem i świadomością, że nie zrobiliśmy wszystkiego co powinniśmy. Że zaufaliśmy jakiejś klinice, która ma za zadanie przede wszystkim generować obrót, bo statystyki leczenia nie są nigdzie uwzględniane. Pacjenci wyleczeni, pacjenci z remisją i przedłużonym życiem, pacjenci zmarli… Kogo to obchodzi ? Klinika swoje zarabia.
    Obchodzi to nas, opiekunów Borsuka, opiekunów, którzy nigdy nie pogodzą się z jego przedwczesną śmiercią.
    Bo jego życie można było przedłużyć, a co najmniej zapobiec 6-dniowemu cierpieniu po bezzasadnym podaniu opiatów, które tylko zaciemniły obraz choroby i przerzuty. Cierpieniu, bo umieranie odebrane było jako „naćpanie” po opiatach.
    Borsuk nie żyje. A razem z nim umarła jakaś moja część. Borsuk – wybacz, jeśli możesz…
    Pochowaliśmy Borsuka 15 sierpnia 2020, a 8 października 2020 okazało się, że nasza druga kotka ma raka. Chłoniaka przewodu pokarmowego już z uwidocznionymi w USG przerzutami. Choć na USG kontrolnym z lipca 2020 nic nie było widać.
    Niewiarygodny jak dla nas zbieg dramatycznych okoliczności.
    Czy mogliśmy coś przeoczyć ?…Objawów nie było, choć zajęci ratowaniem Borsuka mogliśmy nie zwrócić uwagi na niuanse…
    Czeka nas kolejna walka z trudnym przeciwnikiem. Czy w tej walce zwrócimy się o pomoc do kliniki dr Jagielskiego ? Na pewno nie. Bo schematyczne działania różnych pracowników kliniki nie rokują wygranej. Nawet połowicznej.
    A w nas pozostaje przekonanie, że specjalizacja onkologiczna to najbardziej bezkarna specjalizacja w dziedzinie medycyny. Bo nikt nie analizuje z jakiego powodu pacjent zmarł, czy zmarł przedwcześnie. Bo zawsze można wymachiwać argumentem, że „zmarł na śmiertelną chorobę” czyli mógł umrzeć. A że przedwcześnie i w cierpieniu … ? A kogo to obchodzi… Szczególnie wśród weterynarzy…
    Wybacz Borsuk… Choć ja sobie nie wybaczę nigdy…


Dodaj komentarz

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.